świetny!!
jeden z najlepszych
filmów, jakie ostatnio
widziałam. rewelacjyny,
zakręcony scenariusz, świetnie
zagrany (choć przyznaję się, że
nie cierpię carreya, a za kate
winslet nie przepadam), piękne
zdjęcia... wszystkim, którym
chce się przy oglądaniu filmu
trochę pomyśleć szczerze
polecam!!! :)
nice :)
w odróżnieniu od
dramatycznie drewnianej jedynki,
"spider-man2" mi się podobał.
oczywiście, to jest komercyjne
(ach, jakie paskudne słowo,
nieprawdaż?) kino akcji,
nastawione na nastoletnich
widzów, ale to nie znaczy, że
ktoś starszy niż 15 lat nie może
się na nim dobrze bawić.
sprawnie opowiedziana historia,
w której ważne są nie tylko
efekty specjalne (swoją drogą
świetne), nieźle zagrana,
momentami trochę wzruszająca,
momentami bardzo zabawna (parker
wyciągający z pralki skarpetki,
koszulkę i kostium
spider-mana... :) ). bardzo
przyzwoity film.
hmmm
powiem tak - postać
hellboya - świetna (idealnie
dobrany aktor!), podobnie jak
profesora (koleś wygląda i
zachowuje się, jak
"przerysowany" z komiksu,
dobrany idealnie), kilka
naprawdę zabawnych momentów
("i'm fireproof. you're not." :)
), fajne efekty specjalne. i nic
więcej. klimat komiksu
faktycznie gdzieś się zgubił,
czego bardzo żałuję, bo chociaż
miałam w rękach tylko kilka
zeszytów, bardzo mi się
podobały... w sumie - żadna
rewelacja, ale jeżeli nie
oczekuje się cudów, można się na
tym filmie naprawdę nieźle
bawić.
wielkie rozczarowanie
po kontynuacji "pitch
black" spodziewałam się czegoś o
wiele lepszego. pierwszy film z
riddickiem w roli głównej był
świetny - wartka akcja, dość
ciekawy pomysł, fantastyczny vin
diesel, klimatyczne zdjęcia...
natomiast jedyne, co w
"kronikach" można uznać za
udane, to efekty specjalne, a i
to nie zawsze... fabuła porwana,
wprowadzająca sto nowych wątków,
które zupełnie gubią się po
drodze, sprawia wrażenie, jakby
po trzech dniach zdjęciowych
zaginął scenariusz i nikt nawet
nie próbował go szukać. aktorzy,
wszyscy bez wyjątku, grają
beznadziejnie. zakończenie
niczego tak naprawdę nie
wyjaśnia (brakuje tylko
wielkiego napisu "to be
continued"), urywa się w
strasznie denerwujący sposób. no
i zarzut podstawowy - postać
riddicka, główny atut "pitch
black", zupełnie straciła
charakter. to nie jest ten
riddick, dzięki któremu "pitch
black" było takim fajnym
filmem... jednym słowem - szkoda
czasu i pieniędzy. jeżeli ktoś
koniecznie chce się przekonać na
własne oczy, radzę poczekać na
wydanie na DVD (wersja dla
"nielegalnych" - ściągnąć z
netu).
ekhm
"van helsinga" nie
widziałam i do kina na to nie
pójdę, ale prędzej, czy później
zobaczę na pewno. i jestem
właściwie przekonana, że się
będę dobrze bawić. podobnie, jak
na obu "mumiach". filmy z
gatunku "mózg leży i odpoczywa,
a ja patrzę, jak ładnie wszystko
wybucha" bardzo mnie bawią, nie
doszukuję się w nich ambitnych
treści, błyskotliwych zwrotów
akcji i mistrzowskiej gry
aktorskiej. kino to jest przede
wszystkim rozrywka - a rozrywka
to nie tylko ciężkie jak płyta
nagrobna dzieła o francuskich
intelektualistach w obliczu
kryzysu wieku średniego, ale też
głupie jak pasztetówka
"teledyski" z dziurami
logicznymi w fabule,
pięęęęęknymi aktorkami i
nadmiarem efektów specjalnych.
:) jak się nie lubi takich i
idzie do kina, to potem nie
należy marudzić. widziały gały
co brały, jak mówi przysłowie.
;)
rozczarowanie
przerost formy nad treścią
- pretensjonalne, sceny
erotyczne, które poza
szokowaniem widza nic właściwie
nie wnoszą... no i po wyjściu z
kina człowiek zastanawia się - o
co właściwie chodziło? ja nie
dopatrzyłam się żadnego
przesłania, żadnej głębszej
myśli, którą reżyser chciał
przekazać, a po filmie
bertolucciego tego należało by
się spodziewać... jeden duży
plus - sceny ze starych filmów
odgrywane i wspominane przez
bohaterów - świetny pomysł
bardzo dobrze zrealizowany.
generalnie 5/10 czyli nic
specjalnego.
idę dzisiaj
jeżeli ktoś zauważy w
multikinie dziewczynkę w czarnym
płaszczu siedzącą jak głupek do
końca napisów i słuchającą
pięknego "man of the hour" pearl
jamu, który leci w tle, to będę
ja. :) wrażenia wieczorem
opiszę. :)
tak!
będzie krótko i treściwie
- świetny film!!! spodziewałam
się głupawego filmu
przygodowego, dostałam zakręconą
fabułę, genialne aktorstwo
[jeżeli depp nie dostanie tego
oskara, wyślę bombę w paczce
amerykańskiej akademii filmowej
:)], piękne zdjęcia, muzykę,
która ubarwia, ale nie wybija
się na pierwszy plan,
fantastyczne poczucie humoru...
bez słabych punktów. do kina, i
to szybko! :)
bardzo dobry
zdecydowanie polecam. :)
film jest naprawdę ciekawy i
moim zdaniem porównywanie go na
siłę z "matrixem" nie ma
wielkiego sensu. czy każdy film,
w którym pojawiają się efektowne
sceny walki i bohater fizycznie
podobny do neo (bo przecież nie
charakterem, a motywacje i
uczucia tych dwóch postaci też
są zupełnie inne), musi być
mierzony matrixową miarką? moim
zdaniem nie. :) jeżeli chodzi o
plusy "equilibrium" - świetna
gra aktorska, christian bale
jest fenomenalny, zwłaszcza, że
rola prestona wcale nie jest
łatwa. poza tym - świetne
zdjęcia, do tego kolor i światło
- przechodzące od zimnych
błękitów, szarości i czerni w
scenach z librii, do ciepłych i
miękkich barw wtedy, kiedy
skrawki zakazanego świata uczuć
pojawiają się na ekranie. na
uwagę zasługuje też scenografia
- wnętrza, stroje, wyposażenie
mieszkań - wszystko podkreśla
panującą w librii obojętność,
brak uczuć, jednakowość. jedynym
dużym minusem filmu jest fatalny
angus macfadyen w roli kanclerza
puponta - jego końcowy monolog
po prostu mnie poraził i
przeraził... poza tym pojawiają
się drobne luki logiczne, jak na
przykład - preston idący na
spotkanie z ojcem musi oddać
broń. oddaje więc miecz.
natomiast nikt nie odbiera mu o
wiele niebezpieczniejszych
pistoletów... ale to są
drobiazgi, których nie warto się
czepiać... :D generalnie - 8/10.
naprawdę polecam.
improved??
będzie krótko - popieram
jay'a. wersja oryginalna jest o
niebo lepsza, większość nowych
scen psuje klimat, usypia,
niszczy wizerunek bohaterów,
jaki po wersji oryginalnej
widzom się utrwalił i robi kilka
innych, zdecydowanie
nieprzyjemnych rzeczy. stanowczo
odradzam. zamiast tego,
zobaczcie pierwotną wersję - TO
jest arcydzieło.
polecam
przede wszystkim ze
względu na aktorstwo - wszystkie
główne i drugoplanowe role
zagrane są fantastycznie. poza
tym - jest na co popatrzeć -
mnóstwo pięknych widoków,
fantastycznego operowania
kolorem i światłem,
dopieszczonych kadrów. muzyka
podkreśla klimat - godne uwagi
jest zastosowanie utworów z
wokalem, zamiast czysto
instrumentalnych, jakie
zazwyczaj się w takich filmach
spotyka. jedyne, do czego mogę
się przyczepić, to odrobinę zbyt
"babska" fabuła, do której w
celu przyciągnięcia mniej
sentymentalnej części widowni
doklejono otwierającą film
sekwencję batalistyczną. bitwa
na początku stanowi zbyt mocny
akcent, którego nie równoważą
późniejsze wydarzenia i sposób
ich pokazania... generalnie -
7/10. czyli - z pewnymi
zastrzeżeniami, ale warto.
:)
pytanko jedno.
do wszystkich, którzy coś
słyszeli o wersji reżyserskiej
"powrotu króla" - otóż doszła do
mnie wieadomość, że peter
jackson w jednym z wywiadów
udzielancyh przy okazji
ogłoszenia nominacji do oskarów
oświadczył, że wersja reżyserska
ostatniej części "władcy" trwa 6
(!!!!!!!!) godzin. czy ktoś to
może potwierdzić albo
zdementować? bo mi nic takiego
nie udało się znaleźć...
nice and easy
czyli film lekki, łatwy i
przyjemny. :) ja bawiłam się
dobrze, pomimo tego, że fanką
lekkich komedii nie jestem. duży
plus dla odtwórczyń ról głównych
- obie panie poradziły sobie
nieźle, ale lepsza chyba była
Lohan jako pani doktor w ciele
nastolatki, niż Curtis w roli
wręcz przeciwnej... :)
a miało być tak pięknie...
"matrix:rewolucje" jest
filmem złym. chwała bogu lepszym
od "matrixa:reaktywacji", to już
by było ciężko przebić....
powody mojej niechęci do części
2 i 3 matrixowej trylogii?
bardzo proste. po pierwsze -
część 3 nie ma początku
[wrażenie mniej więcej takie,
jakby zacząć oglądać film po
pierwszej przerwie na
reklamy...], a 2 nie ma ani
początku ani końca. po drugie -
w 1 części wiele pozostawało
niedopowiedziane, wachowscy
zostawili widzowi miejsce na
jego własne spekulacje, własne
rozumienie przedstawionych
wydarzeń. w 2 i 3 wszystko
zostaje wyłożone kawa na ławę,
oprócz nielicznych scen,
próbujących ratować "metafizyczy
klimat" [wyrażenie znalezione w
jakiejś recenzji] "jedynki" - z
mizernym skutkiem, niestety...
po trzecie - szczegóły -
rozhisteryzowany chłopak - fan
neo, która to postać jest
kompletnie niezrozumiała dla
tych, którzy nie widzieli
"animatrixa", a denerwująca dla
tych, którzy widzieli... zmiana
"twarzy" wyroczni - sprawia
wrażenie triku z tanich oper
mydlanych, uzasadniających
śmierć lub odejście z serialu
jednego z aktorów...
holywoodzkie pienia w rodzaju
"idźcie i zgińcie z honorem!"...
katastrofalnie beznadziejne
dialogi [vide - tekst trinity o
zawiązywaniu buta...]...
zakończenie [osz k* mać, jaka
piękna tęcza, no normalnie nie
wytrzymam]... długo by można
wymieniać. jedyny plus, jaki
udało mi się zauważyć [naprawdę,
starałam się], to sekwencja
bitwy o Zion - dobra robota,
świetne efekty i naprawdę trzyma
w napięciu. ale i tak - jak ktoś
już zauważył - kontynuacje
matrixa powinny mieć w podtytule
napisane: "jak spieprzyć
arcydzieło"...
stary dobry tarantino...
...czyli wszystko, za co
go kochamy - pokręcona fabuła,
świetne aktorstwo, absurdalne
dialogi, muzyka [mniam], dużo
kiczu, przerysowania i
spaczonego humoru. :) czekam na
drugą część. :)
i kilka zdań do ludzi
piszących rzeczy w rodzaju "dno!
krwawa jatka bez sensu! film dla
psychopatów!" - jeżeli
potraktuje się ten film serio,
naprawdę można dojść do takich
wniosków. ale żeby potraktować
ten film serio, trzeba mieć
chirurgicznie amputowane
poczucie humoru, że o szeroko
pojętym wyczuciu sytuacji nie
wspomnę. ten film ma od początku
do końca wypisane wielkimi
literami "UWAGA! IRONIA! CZARNY
HUMOR! TA KREW JEST SZTUCZNA!" i
trzeba naprawdę sporego wysiłku,
żeby tego nie zauważyć. poza
tym, jeżeli ktoś w kinie bywa
częściej, niż raz na cztery
lata, na pewno zauważy
nawiązania, zapożyczenia i
odwołania do całego mnóstwa
filmów - zarówno tych
zaliczanych do klasyki, jak i
tych z półki oznaczonej literą
"B" [a czasem nawet "C"]...
szanowni państwo oburzeni "kill
billem" zapewne należą do tych
widzów, którzy na widok kosmity
na ekranie mówią "beznadzieja,
przecież kosmici nie istnieją" i
wychodzą z kina...
bardzo dobry, ale...
po pierwsze - "zabawy z
bronią" to bardzo dobry film,
porusza bardzo ważny temat i
radzi sobie z nim doskonale.
poruszenie tego tematu w stanach
wymagało na pewno dużej odwagi
ze strony reżysera - cieszę się,
że nie przestraszył się
potencjalnej krytyki. teraz
przejdźmy do tych "ale" - po
pierwsze film jest nierówny. są
momenty świetne - jak na
przykład szokujące ujęcia z
telewizji przemysłowej w szkole
w columbine, wywiad z mansonem,
"wycieczka" do kanady, czy skrót
historii usa według matthew
stone'a [czyli autora "south
parku"]. niestety towarzyszą im
naciągane, łzawe i amerykańskie
do bólu sceny, jak na przykład
zabranie rannych w szkolnej
strzelaninie uczniów do
supermarketu i wymuszenie zakazu
sprzedaży ostrej amunicji,
pokazywanie hestonowi z NRA
zdjęcia zastrzelonego dziecka,
czy rozmowa z zapłakanym ojcem
ofiary strzelaniny w columbine -
za bardzo trąci to amerykańskim
talk-show w kiepskim stylu,
bezwstydnym kierowaniem kamery
na czyjś autentyczny ból i
cierpienie. generalnie jednak
film jest zdecydowanie udany,
bardzo rzadko zdarzają się
dokumenty, które potrafią
naprawdę przykuć widza do
fotela, całkowicie pochonąć jego
uwagę, a po seansie dać mu sporo
do myślenia.......... jeszcze
jedno - odnośnie wywiadu z
mansonem i obwiniania go za
tragedie w amerykańskich
szkołach. po pierwsze - zgadzam
się, że manson pokazany jest w
tym filmie jako cholernie
inteligentny i rozsądny facet.
jego odpowiedź na pytanie
"gdybyś mógł powiedzieć coś
mieszkańcom columbine, gdyby
słuchali cię w tej chwili - co
byś powiedział?" brzmiała "nic.
wysłuchałbym tego, co oni mają
do powiedzenia. tego jeszcze
nikt nie zrobił." i naprawdę
była chyba najmądrzejszym
zdaniem całego filmu. a moje
pytanie odnośnie zrzucania winy
za te wydarzenia na mansona albo
innych muzyków - ciekawe, czy
gdyby mordercy z columbine byli
zagorzałymi fanami madonny, w
stanach wystartowałaby masowa
kampania przeciwko niej?...
odłożyć mózg na bok i dobrze
się bawić... ;)
czyli - film głupi jak
pasztetówka, ale ogląda się
przyjemnie. fabuła kuleje dosyć
mocno, podobnie jak aktorstwo -
na przykład kraven, który
zachowuje się jak kompletny
przygłup albo kumpel michaela,
który wypowiada swoje kwestie
tak, jakby ktoś mu je wcześniej
kołkiem do głowy wbijał...
reżyser próbował skupić się na
zbyt wielu wątkach jednocześnie
[walka wampirów z lykanami,
konflikt wewnątrz klanu
wampirów, historia selene, jej
uczucie do michaela, sam michael
zaplątany w historię, której nie
rozumie...], przez co żadnego
nie udaje mu się naprawdę dobrze
poprowadzić... z plusów filmu -
ciekawy pomysł na kostiumy,
dobrze dobrana odtwórczyni roli
selene, brak jednoznacznego
oddzielenia czerni od bieli,
dobre zdjęcia, scenografia
tworząca odpowiedni do treści
filmu klimat, próba rozwinięcia
wątku michaela - zwykłego
człowieka w świecie, o którego
istnieniu nic wcześniej nie
wiedział [to moim zdaniem
najlepszy motyw w tym filmie,
szkoda, że ta próba rozwinięcia
nie zakończyła się
powodzeniem...].
generalnie - bez rewelacji,
kuleje fabuła, ale film ma też
swoje zalety i o ile ktoś nie
jest snobem zakochanym w [ach,
och] kinie "AMBITNYM", można się
na "underworldzie" całkiem
nieźle bawić.
odrobinkę nie na temat
filmu nie widziałam, więc
wypowiadać się na jego temat nie
będę. zamiast tego - krótka
opinia na temat realizowania
kolejnych ekranizacji klasyków
polskiej literatury. osobiście
uważam to za główny powód
katastrofalnego stanu polskiej
kinematografii, jak również za
jeden z czynników wpływających
na równie katastrofalny poziom
kuluralny polaków, zwłaszcza
tych młodych... rzeczą oczywistą
jest, że ekranizacja lektury
szkolnej przyciągnie dobrych
aktorów, ekipę filmową z
prawdziwego zdarzenia [no, może
oprócz ludzi od efektów
specjalnych, na to jeszcze z 10
lat sobie pewnie poczekamy], jak
również dostanie dofinansowanie
od ministra kultury, edukacji
czy czegośtam. powód? bardzo
prosty - do kina zostaną
zapędzone tysiące bogu ducha
winnych dzieciaków. i zostawią w
kasach naprawdę duże pieniądze.
proceder kręcenia "dzieł" tego
rodzaju mnie po prostu brzydzi -
to najpaskudniejszy i
najbardziej cyniczny sposób na
wyciągnięcie z widzów
pieniędzy.... druga kwestia -
czyli wpływ naszych cudownych
"superprodukcji" na widza -
częstotliwość wypuszczania na
ekrany adaptacji lektur
szkolnych pozwala ograniczyć
szkolne wyjścia do kina tylko i
wyłącznie do takich produkcji.
do filmów, które wartości sobą
nie przedstawiają żadnej [a
jeżeli już, to niewielką],
sprawiają wrażenie kręconych 30
lat temu, kompletnie nie
odpowiadają potrzebom
współczesnych widzów, a już
zwłaszcza gimnazjalistów, którzy
przecież będą stanowić lwią
część widowni. w związku z tym
uczniowie gimnazjum przynoszą do
kina flaszkę wódki, rzucają z
balkonu paluszkami i kubkami po
popkornie oraz wyją jak stado
psów na widok odsłoniętej piersi
na ekranie. nauczyciele uczniów
dyskretnie opieprzają, po czym
wszyscy idą do domów. przeciętny
jasio z trzeciej "c" pamięta po
seansie tylko tyle, że ktoś
wylał śpiącej koleżance colę za
kołnież, a cała sytuacja
powtarza się przy następnym
wyjściu do kina. gdyby zamiast
tego szkoła spróbowała dzieci
kinem zainteresować i pokazać im
naprawdę dobre produkcje...
przecież w większości kin na
potrzeby dużej grupy widzów
można sprowadzić na życzenie
praktycznie każdy film! kino ma
ogromne możliwości, jeżeli
chodzi o rozwijanie w dzieciach
wrażliwości, poczucia estetyki i
moralności, uczenie ich - i nie
chodzi mi o pozycje stricte
edukacyjne. miejmy nadzieję, że
kiedyś polscy filmowcy
zaryzykują i zamiast zacząć
kręcenie kolejnej szmirowatej
ekranizacji lektury szkolnej,
zabiorą się za coś, co może nie
zagwarantuje im wielkich zysków,
ale będzie miało jakąś
wartość...
boski zwiastun
jeżeli ten film spełni
wszystkie oczekiwania, jakie mam
po zobaczeniu tego zwiastuna, to
będzie jeden z lepszych kawałków
kina, jakie ostatnio mi się
zdarzyło widzieć...
bardzo dobry ale...
no właśnie - "ale". :) po
wyjściu z kina byłam zachwycona
absolutnie, po kilku dniach i
ochłonięciu zastanowiłam się i
doszłam do wniosku, że parę
niedociągnięć się tam jednak
znalazło...
1. po pierwsze - jeżeli ktoś
nie czytał książki, ciężko
będzie mu się w kilku miejscach
połapać. na przykład - w filmie
nie ma wyjaśnienia, dlaczego
denethor oszalał. ja wiem, że to
przez palantir, ale ten wątek w
filmie się w ogóle nie pojawia.
inny przykład - w czasie
koronacji faramir i eowina stoją
obok siebie - bo zakochali się w
sobie podczas pobytu w domu
uzdrowień, ale tego w
ekranizacji też nie
widzieliśmy... całe szczęście
domy uzdrowień będą w wersji
reżyserskiej [wniosek
wyciągnięty po uważnym
obejrzeniu trailera i zdjęć
promocyjnych]. :)
2. oblężenie minas tirith,
jakkolwiek niesamowite,
efektowne i emocjonujące, trwa
za krótko! nie oddaje rozmachu
tej bitwy z wersji książkowej.
3. początek jest fatalny -
scena z deagolem i smeagolem nie
powinna śmieszyć, a śmieszy.
fatalnie zagrane i pomyślane.
4. zakończenie -
rozciągnięte za bardzo. z tym,
że jednej sceny mi tam brakowało
:) - rozmowy z butterburem "pod
rozbrykanym kucykiem" ["tak,
król zawsze mówił, że piwo było
u was dobre..." "król?! a skąd
on to może wiedzieć??!!]...
ale wszystkie te
niedociągnięcia nie zmieniają
prostego faktu - film jest
świetny, choć nie wiem, czy
lepszy od Dwóch Wież. musiałabym
to jeszcze kilka razy zobaczyć,
żeby być pewna. :)
i będę bronić jak
niepodległości większości
decyzji reżysera o odejściu od
oryginału. na przykład -
pominięcie "porządków w shire"
jest jak najbardziej logiczne,
bo wydłużyłoby i tak długie
zakończenie poza granice
przyzwoitości. zamiast tego
jackson wprowadził dwie bardzo
proste i krtkie sceny -
pierwsza, to wjazd hobbitów do
shire, w zbrojach, bogatych
strojach, uzbrojonych... a
druga, to moment, kiedy czterech
przyjaciół siada przy piwie "pod
zielonym smokiem", już w
normalnych hobbickich strojach i
po prostu bez słowa patrzy się
na siebie... idealne. :)
już niedługo
na razie widziałam tylko trailer, ale na pewno wybiorę się do kina. to będzie rewelacyjny film. :)
świetny!!
jeden z najlepszych filmów, jakie ostatnio widziałam. rewelacjyny, zakręcony scenariusz, świetnie zagrany (choć przyznaję się, że nie cierpię carreya, a za kate winslet nie przepadam), piękne zdjęcia... wszystkim, którym chce się przy oglądaniu filmu trochę pomyśleć szczerze polecam!!! :)
nice :)
w odróżnieniu od dramatycznie drewnianej jedynki, "spider-man2" mi się podobał. oczywiście, to jest komercyjne (ach, jakie paskudne słowo, nieprawdaż?) kino akcji, nastawione na nastoletnich widzów, ale to nie znaczy, że ktoś starszy niż 15 lat nie może się na nim dobrze bawić. sprawnie opowiedziana historia, w której ważne są nie tylko efekty specjalne (swoją drogą świetne), nieźle zagrana, momentami trochę wzruszająca, momentami bardzo zabawna (parker wyciągający z pralki skarpetki, koszulkę i kostium spider-mana... :) ). bardzo przyzwoity film.
hmmm
powiem tak - postać hellboya - świetna (idealnie dobrany aktor!), podobnie jak profesora (koleś wygląda i zachowuje się, jak "przerysowany" z komiksu, dobrany idealnie), kilka naprawdę zabawnych momentów ("i'm fireproof. you're not." :) ), fajne efekty specjalne. i nic więcej. klimat komiksu faktycznie gdzieś się zgubił, czego bardzo żałuję, bo chociaż miałam w rękach tylko kilka zeszytów, bardzo mi się podobały... w sumie - żadna rewelacja, ale jeżeli nie oczekuje się cudów, można się na tym filmie naprawdę nieźle bawić.
wielkie rozczarowanie
po kontynuacji "pitch black" spodziewałam się czegoś o wiele lepszego. pierwszy film z riddickiem w roli głównej był świetny - wartka akcja, dość ciekawy pomysł, fantastyczny vin diesel, klimatyczne zdjęcia... natomiast jedyne, co w "kronikach" można uznać za udane, to efekty specjalne, a i to nie zawsze... fabuła porwana, wprowadzająca sto nowych wątków, które zupełnie gubią się po drodze, sprawia wrażenie, jakby po trzech dniach zdjęciowych zaginął scenariusz i nikt nawet nie próbował go szukać. aktorzy, wszyscy bez wyjątku, grają beznadziejnie. zakończenie niczego tak naprawdę nie wyjaśnia (brakuje tylko wielkiego napisu "to be continued"), urywa się w strasznie denerwujący sposób. no i zarzut podstawowy - postać riddicka, główny atut "pitch black", zupełnie straciła charakter. to nie jest ten riddick, dzięki któremu "pitch black" było takim fajnym filmem... jednym słowem - szkoda czasu i pieniędzy. jeżeli ktoś koniecznie chce się przekonać na własne oczy, radzę poczekać na wydanie na DVD (wersja dla "nielegalnych" - ściągnąć z netu).
ekhm
"van helsinga" nie widziałam i do kina na to nie pójdę, ale prędzej, czy później zobaczę na pewno. i jestem właściwie przekonana, że się będę dobrze bawić. podobnie, jak na obu "mumiach". filmy z gatunku "mózg leży i odpoczywa, a ja patrzę, jak ładnie wszystko wybucha" bardzo mnie bawią, nie doszukuję się w nich ambitnych treści, błyskotliwych zwrotów akcji i mistrzowskiej gry aktorskiej. kino to jest przede wszystkim rozrywka - a rozrywka to nie tylko ciężkie jak płyta nagrobna dzieła o francuskich intelektualistach w obliczu kryzysu wieku średniego, ale też głupie jak pasztetówka "teledyski" z dziurami logicznymi w fabule, pięęęęęknymi aktorkami i nadmiarem efektów specjalnych. :) jak się nie lubi takich i idzie do kina, to potem nie należy marudzić. widziały gały co brały, jak mówi przysłowie. ;)
rozczarowanie
przerost formy nad treścią - pretensjonalne, sceny erotyczne, które poza szokowaniem widza nic właściwie nie wnoszą... no i po wyjściu z kina człowiek zastanawia się - o co właściwie chodziło? ja nie dopatrzyłam się żadnego przesłania, żadnej głębszej myśli, którą reżyser chciał przekazać, a po filmie bertolucciego tego należało by się spodziewać... jeden duży plus - sceny ze starych filmów odgrywane i wspominane przez bohaterów - świetny pomysł bardzo dobrze zrealizowany. generalnie 5/10 czyli nic specjalnego.
idę dzisiaj
jeżeli ktoś zauważy w multikinie dziewczynkę w czarnym płaszczu siedzącą jak głupek do końca napisów i słuchającą pięknego "man of the hour" pearl jamu, który leci w tle, to będę ja. :) wrażenia wieczorem opiszę. :)
watanabe...
...należał się ten oskar. zdecydowanie. bardzo żałuję, że go nie dostał...
tak!
będzie krótko i treściwie - świetny film!!! spodziewałam się głupawego filmu przygodowego, dostałam zakręconą fabułę, genialne aktorstwo [jeżeli depp nie dostanie tego oskara, wyślę bombę w paczce amerykańskiej akademii filmowej :)], piękne zdjęcia, muzykę, która ubarwia, ale nie wybija się na pierwszy plan, fantastyczne poczucie humoru... bez słabych punktów. do kina, i to szybko! :)
właśnie. :)
zgadzam się z carlsbergiem - papranie zakończeń to specjalność amerykanów... :)
bardzo dobry
zdecydowanie polecam. :) film jest naprawdę ciekawy i moim zdaniem porównywanie go na siłę z "matrixem" nie ma wielkiego sensu. czy każdy film, w którym pojawiają się efektowne sceny walki i bohater fizycznie podobny do neo (bo przecież nie charakterem, a motywacje i uczucia tych dwóch postaci też są zupełnie inne), musi być mierzony matrixową miarką? moim zdaniem nie. :) jeżeli chodzi o plusy "equilibrium" - świetna gra aktorska, christian bale jest fenomenalny, zwłaszcza, że rola prestona wcale nie jest łatwa. poza tym - świetne zdjęcia, do tego kolor i światło - przechodzące od zimnych błękitów, szarości i czerni w scenach z librii, do ciepłych i miękkich barw wtedy, kiedy skrawki zakazanego świata uczuć pojawiają się na ekranie. na uwagę zasługuje też scenografia - wnętrza, stroje, wyposażenie mieszkań - wszystko podkreśla panującą w librii obojętność, brak uczuć, jednakowość. jedynym dużym minusem filmu jest fatalny angus macfadyen w roli kanclerza puponta - jego końcowy monolog po prostu mnie poraził i przeraził... poza tym pojawiają się drobne luki logiczne, jak na przykład - preston idący na spotkanie z ojcem musi oddać broń. oddaje więc miecz. natomiast nikt nie odbiera mu o wiele niebezpieczniejszych pistoletów... ale to są drobiazgi, których nie warto się czepiać... :D generalnie - 8/10. naprawdę polecam.
improved??
będzie krótko - popieram jay'a. wersja oryginalna jest o niebo lepsza, większość nowych scen psuje klimat, usypia, niszczy wizerunek bohaterów, jaki po wersji oryginalnej widzom się utrwalił i robi kilka innych, zdecydowanie nieprzyjemnych rzeczy. stanowczo odradzam. zamiast tego, zobaczcie pierwotną wersję - TO jest arcydzieło.
polecam
przede wszystkim ze względu na aktorstwo - wszystkie główne i drugoplanowe role zagrane są fantastycznie. poza tym - jest na co popatrzeć - mnóstwo pięknych widoków, fantastycznego operowania kolorem i światłem, dopieszczonych kadrów. muzyka podkreśla klimat - godne uwagi jest zastosowanie utworów z wokalem, zamiast czysto instrumentalnych, jakie zazwyczaj się w takich filmach spotyka. jedyne, do czego mogę się przyczepić, to odrobinę zbyt "babska" fabuła, do której w celu przyciągnięcia mniej sentymentalnej części widowni doklejono otwierającą film sekwencję batalistyczną. bitwa na początku stanowi zbyt mocny akcent, którego nie równoważą późniejsze wydarzenia i sposób ich pokazania... generalnie - 7/10. czyli - z pewnymi zastrzeżeniami, ale warto. :)
pytanko jedno.
do wszystkich, którzy coś słyszeli o wersji reżyserskiej "powrotu króla" - otóż doszła do mnie wieadomość, że peter jackson w jednym z wywiadów udzielancyh przy okazji ogłoszenia nominacji do oskarów oświadczył, że wersja reżyserska ostatniej części "władcy" trwa 6 (!!!!!!!!) godzin. czy ktoś to może potwierdzić albo zdementować? bo mi nic takiego nie udało się znaleźć...
Piękny... :)
film fantastyczny - piękny wizualnie, świetna muzyka, patosu nie za wiele, aktorsko - rewelacja [zwłaszcza watanabe i cruise - obaj panowie spisują się genialnie], fabuła ciekawa... polecam serdecznie!
nice and easy
czyli film lekki, łatwy i przyjemny. :) ja bawiłam się dobrze, pomimo tego, że fanką lekkich komedii nie jestem. duży plus dla odtwórczyń ról głównych - obie panie poradziły sobie nieźle, ale lepsza chyba była Lohan jako pani doktor w ciele nastolatki, niż Curtis w roli wręcz przeciwnej... :)
a miało być tak pięknie...
"matrix:rewolucje" jest filmem złym. chwała bogu lepszym od "matrixa:reaktywacji", to już by było ciężko przebić.... powody mojej niechęci do części 2 i 3 matrixowej trylogii? bardzo proste. po pierwsze - część 3 nie ma początku [wrażenie mniej więcej takie, jakby zacząć oglądać film po pierwszej przerwie na reklamy...], a 2 nie ma ani początku ani końca. po drugie - w 1 części wiele pozostawało niedopowiedziane, wachowscy zostawili widzowi miejsce na jego własne spekulacje, własne rozumienie przedstawionych wydarzeń. w 2 i 3 wszystko zostaje wyłożone kawa na ławę, oprócz nielicznych scen, próbujących ratować "metafizyczy klimat" [wyrażenie znalezione w jakiejś recenzji] "jedynki" - z mizernym skutkiem, niestety... po trzecie - szczegóły - rozhisteryzowany chłopak - fan neo, która to postać jest kompletnie niezrozumiała dla tych, którzy nie widzieli "animatrixa", a denerwująca dla tych, którzy widzieli... zmiana "twarzy" wyroczni - sprawia wrażenie triku z tanich oper mydlanych, uzasadniających śmierć lub odejście z serialu jednego z aktorów... holywoodzkie pienia w rodzaju "idźcie i zgińcie z honorem!"... katastrofalnie beznadziejne dialogi [vide - tekst trinity o zawiązywaniu buta...]... zakończenie [osz k* mać, jaka piękna tęcza, no normalnie nie wytrzymam]... długo by można wymieniać. jedyny plus, jaki udało mi się zauważyć [naprawdę, starałam się], to sekwencja bitwy o Zion - dobra robota, świetne efekty i naprawdę trzyma w napięciu. ale i tak - jak ktoś już zauważył - kontynuacje matrixa powinny mieć w podtytule napisane: "jak spieprzyć arcydzieło"...
stary dobry tarantino...
...czyli wszystko, za co go kochamy - pokręcona fabuła, świetne aktorstwo, absurdalne dialogi, muzyka [mniam], dużo kiczu, przerysowania i spaczonego humoru. :) czekam na drugą część. :)
i kilka zdań do ludzi piszących rzeczy w rodzaju "dno! krwawa jatka bez sensu! film dla psychopatów!" - jeżeli potraktuje się ten film serio, naprawdę można dojść do takich wniosków. ale żeby potraktować ten film serio, trzeba mieć chirurgicznie amputowane poczucie humoru, że o szeroko pojętym wyczuciu sytuacji nie wspomnę. ten film ma od początku do końca wypisane wielkimi literami "UWAGA! IRONIA! CZARNY HUMOR! TA KREW JEST SZTUCZNA!" i trzeba naprawdę sporego wysiłku, żeby tego nie zauważyć. poza tym, jeżeli ktoś w kinie bywa częściej, niż raz na cztery lata, na pewno zauważy nawiązania, zapożyczenia i odwołania do całego mnóstwa filmów - zarówno tych zaliczanych do klasyki, jak i tych z półki oznaczonej literą "B" [a czasem nawet "C"]... szanowni państwo oburzeni "kill billem" zapewne należą do tych widzów, którzy na widok kosmity na ekranie mówią "beznadzieja, przecież kosmici nie istnieją" i wychodzą z kina...
bardzo dobry, ale...
po pierwsze - "zabawy z bronią" to bardzo dobry film, porusza bardzo ważny temat i radzi sobie z nim doskonale. poruszenie tego tematu w stanach wymagało na pewno dużej odwagi ze strony reżysera - cieszę się, że nie przestraszył się potencjalnej krytyki. teraz przejdźmy do tych "ale" - po pierwsze film jest nierówny. są momenty świetne - jak na przykład szokujące ujęcia z telewizji przemysłowej w szkole w columbine, wywiad z mansonem, "wycieczka" do kanady, czy skrót historii usa według matthew stone'a [czyli autora "south parku"]. niestety towarzyszą im naciągane, łzawe i amerykańskie do bólu sceny, jak na przykład zabranie rannych w szkolnej strzelaninie uczniów do supermarketu i wymuszenie zakazu sprzedaży ostrej amunicji, pokazywanie hestonowi z NRA zdjęcia zastrzelonego dziecka, czy rozmowa z zapłakanym ojcem ofiary strzelaniny w columbine - za bardzo trąci to amerykańskim talk-show w kiepskim stylu, bezwstydnym kierowaniem kamery na czyjś autentyczny ból i cierpienie. generalnie jednak film jest zdecydowanie udany, bardzo rzadko zdarzają się dokumenty, które potrafią naprawdę przykuć widza do fotela, całkowicie pochonąć jego uwagę, a po seansie dać mu sporo do myślenia.......... jeszcze jedno - odnośnie wywiadu z mansonem i obwiniania go za tragedie w amerykańskich szkołach. po pierwsze - zgadzam się, że manson pokazany jest w tym filmie jako cholernie inteligentny i rozsądny facet. jego odpowiedź na pytanie "gdybyś mógł powiedzieć coś mieszkańcom columbine, gdyby słuchali cię w tej chwili - co byś powiedział?" brzmiała "nic. wysłuchałbym tego, co oni mają do powiedzenia. tego jeszcze nikt nie zrobił." i naprawdę była chyba najmądrzejszym zdaniem całego filmu. a moje pytanie odnośnie zrzucania winy za te wydarzenia na mansona albo innych muzyków - ciekawe, czy gdyby mordercy z columbine byli zagorzałymi fanami madonny, w stanach wystartowałaby masowa kampania przeciwko niej?...
odłożyć mózg na bok i dobrze się bawić... ;)
czyli - film głupi jak pasztetówka, ale ogląda się przyjemnie. fabuła kuleje dosyć mocno, podobnie jak aktorstwo - na przykład kraven, który zachowuje się jak kompletny przygłup albo kumpel michaela, który wypowiada swoje kwestie tak, jakby ktoś mu je wcześniej kołkiem do głowy wbijał... reżyser próbował skupić się na zbyt wielu wątkach jednocześnie [walka wampirów z lykanami, konflikt wewnątrz klanu wampirów, historia selene, jej uczucie do michaela, sam michael zaplątany w historię, której nie rozumie...], przez co żadnego nie udaje mu się naprawdę dobrze poprowadzić... z plusów filmu - ciekawy pomysł na kostiumy, dobrze dobrana odtwórczyni roli selene, brak jednoznacznego oddzielenia czerni od bieli, dobre zdjęcia, scenografia tworząca odpowiedni do treści filmu klimat, próba rozwinięcia wątku michaela - zwykłego człowieka w świecie, o którego istnieniu nic wcześniej nie wiedział [to moim zdaniem najlepszy motyw w tym filmie, szkoda, że ta próba rozwinięcia nie zakończyła się powodzeniem...].
generalnie - bez rewelacji, kuleje fabuła, ale film ma też swoje zalety i o ile ktoś nie jest snobem zakochanym w [ach, och] kinie "AMBITNYM", można się na "underworldzie" całkiem nieźle bawić.
odrobinkę nie na temat
filmu nie widziałam, więc wypowiadać się na jego temat nie będę. zamiast tego - krótka opinia na temat realizowania kolejnych ekranizacji klasyków polskiej literatury. osobiście uważam to za główny powód katastrofalnego stanu polskiej kinematografii, jak również za jeden z czynników wpływających na równie katastrofalny poziom kuluralny polaków, zwłaszcza tych młodych... rzeczą oczywistą jest, że ekranizacja lektury szkolnej przyciągnie dobrych aktorów, ekipę filmową z prawdziwego zdarzenia [no, może oprócz ludzi od efektów specjalnych, na to jeszcze z 10 lat sobie pewnie poczekamy], jak również dostanie dofinansowanie od ministra kultury, edukacji czy czegośtam. powód? bardzo prosty - do kina zostaną zapędzone tysiące bogu ducha winnych dzieciaków. i zostawią w kasach naprawdę duże pieniądze. proceder kręcenia "dzieł" tego rodzaju mnie po prostu brzydzi - to najpaskudniejszy i najbardziej cyniczny sposób na wyciągnięcie z widzów pieniędzy.... druga kwestia - czyli wpływ naszych cudownych "superprodukcji" na widza - częstotliwość wypuszczania na ekrany adaptacji lektur szkolnych pozwala ograniczyć szkolne wyjścia do kina tylko i wyłącznie do takich produkcji. do filmów, które wartości sobą nie przedstawiają żadnej [a jeżeli już, to niewielką], sprawiają wrażenie kręconych 30 lat temu, kompletnie nie odpowiadają potrzebom współczesnych widzów, a już zwłaszcza gimnazjalistów, którzy przecież będą stanowić lwią część widowni. w związku z tym uczniowie gimnazjum przynoszą do kina flaszkę wódki, rzucają z balkonu paluszkami i kubkami po popkornie oraz wyją jak stado psów na widok odsłoniętej piersi na ekranie. nauczyciele uczniów dyskretnie opieprzają, po czym wszyscy idą do domów. przeciętny jasio z trzeciej "c" pamięta po seansie tylko tyle, że ktoś wylał śpiącej koleżance colę za kołnież, a cała sytuacja powtarza się przy następnym wyjściu do kina. gdyby zamiast tego szkoła spróbowała dzieci kinem zainteresować i pokazać im naprawdę dobre produkcje... przecież w większości kin na potrzeby dużej grupy widzów można sprowadzić na życzenie praktycznie każdy film! kino ma ogromne możliwości, jeżeli chodzi o rozwijanie w dzieciach wrażliwości, poczucia estetyki i moralności, uczenie ich - i nie chodzi mi o pozycje stricte edukacyjne. miejmy nadzieję, że kiedyś polscy filmowcy zaryzykują i zamiast zacząć kręcenie kolejnej szmirowatej ekranizacji lektury szkolnej, zabiorą się za coś, co może nie zagwarantuje im wielkich zysków, ale będzie miało jakąś wartość...
boski zwiastun
jeżeli ten film spełni wszystkie oczekiwania, jakie mam po zobaczeniu tego zwiastuna, to będzie jeden z lepszych kawałków kina, jakie ostatnio mi się zdarzyło widzieć...
bardzo dobry ale...
no właśnie - "ale". :) po wyjściu z kina byłam zachwycona absolutnie, po kilku dniach i ochłonięciu zastanowiłam się i doszłam do wniosku, że parę niedociągnięć się tam jednak znalazło...
1. po pierwsze - jeżeli ktoś nie czytał książki, ciężko będzie mu się w kilku miejscach połapać. na przykład - w filmie nie ma wyjaśnienia, dlaczego denethor oszalał. ja wiem, że to przez palantir, ale ten wątek w filmie się w ogóle nie pojawia. inny przykład - w czasie koronacji faramir i eowina stoją obok siebie - bo zakochali się w sobie podczas pobytu w domu uzdrowień, ale tego w ekranizacji też nie widzieliśmy... całe szczęście domy uzdrowień będą w wersji reżyserskiej [wniosek wyciągnięty po uważnym obejrzeniu trailera i zdjęć promocyjnych]. :)
2. oblężenie minas tirith, jakkolwiek niesamowite, efektowne i emocjonujące, trwa za krótko! nie oddaje rozmachu tej bitwy z wersji książkowej.
3. początek jest fatalny - scena z deagolem i smeagolem nie powinna śmieszyć, a śmieszy. fatalnie zagrane i pomyślane.
4. zakończenie - rozciągnięte za bardzo. z tym, że jednej sceny mi tam brakowało :) - rozmowy z butterburem "pod rozbrykanym kucykiem" ["tak, król zawsze mówił, że piwo było u was dobre..." "król?! a skąd on to może wiedzieć??!!]...
ale wszystkie te niedociągnięcia nie zmieniają prostego faktu - film jest świetny, choć nie wiem, czy lepszy od Dwóch Wież. musiałabym to jeszcze kilka razy zobaczyć, żeby być pewna. :)
i będę bronić jak niepodległości większości decyzji reżysera o odejściu od oryginału. na przykład - pominięcie "porządków w shire" jest jak najbardziej logiczne, bo wydłużyłoby i tak długie zakończenie poza granice przyzwoitości. zamiast tego jackson wprowadził dwie bardzo proste i krtkie sceny - pierwsza, to wjazd hobbitów do shire, w zbrojach, bogatych strojach, uzbrojonych... a druga, to moment, kiedy czterech przyjaciół siada przy piwie "pod zielonym smokiem", już w normalnych hobbickich strojach i po prostu bez słowa patrzy się na siebie... idealne. :)